Quantcast
Channel: LINEOUT.PL » Pawel Klimczak
Viewing all 77 articles
Browse latest View live

The Phantom – LP 1

$
0
0

Kiedy artysta, który w swoim dorobku ma wiele różnogatunkowych wydawnictw i bierze się za pełnoprawny i długogrający album, rodzi się wiele pytań. Czy uda mu się stworzyć spójną narrację? Za którymi ze swoich licznych inspiracji podąży? Czy jego muzyka obroni się równie dobrze w szerszym kontekście albumu? Odpowiedzi dla “LP1” Phantoma to: tak, czytajcie dalej, tak.

The Phantom od czasów PL Funky zbudował sobie mocną pozycję na lokalnej scenie i coraz mocniejszą markę na arenie międzynarodowej. Jego niebywała pracowitość poskutkowała szeregiem różnorodnych wydawnictw – od parkietowych sztosów w belgijskim Silverback po intrygujący ambient w Sangoplasmo, The Phantom to zawsze znak jakości. Nic zatem dziwnego, że producent z tyloma muzycznymi pomysłami sięga po format albumu.

Na “LP1” nie znajdziemy grime’u, tak bliskiego warszawskiemu producentowi (ale spokojnie, w tym roku szykują się wydawnictwa Phantoma, które zaspokoją miłośników i tego gatunku), próżno szukać śladów “bass music” (czymkolwiek by ona nie była). Dominantą jest romantyczny New Age i ambient, który za partnera dobrał sobie grooviasty house podlany disco. Pulsujące, gitarowe czknięcia doskonale dopełniają syntezatorowe tła i melodie. Z części tanecznej zdecydowanie wyróżnia się “Artefacts From The River Vistula”, który imponuje obfitością detali i fenomenalną partią gitary. Obie części “Sportu” to popis kompozycyjnej i aranżacyjnej pomysłowości, plus ukłon w stronę najlepszego muzycznego sera. Na groovie “Better Times” da się dopłynąć do Oceanu, a “Earthworks” jest równie brutalny, co uroczy. “LP1” to obowiązkowy zakup dla DJ’ów, którzy lubią zabrać parkiet na interesującą wyprawę.

Jeśli już o wyprawie mowa, to drugie oblicze albumu – to skąpane w ożywczych wodach New Age, ambiencie i syntezatorowych pejzażach lat osiemdziesiątych – z pewnością uzależni wielu słuchaczy swoją spójną narracją. “Lazienki Park” i “Late Night Sex” od razu odsyłają do inspiracji New Age, dodając autorskie akcenty (bas w “Lazienkach” jest bardzo Phantomowy, a pianino w “Late Night Sex” niemal podaje do ręki wizytówkę stołecznego producenta), a “Water’s Edge” to wyśmienity ciąg dalszy soundtracku do “Blade Runnera”. Z tym brakiem echa “basowych” wydawnictw Phantoma trochę przesadziłem – obecność kolejnego miksu “Gothic” na albumie potwierdza jak mocne melodie tkwią w tym utworze.

Album Phantoma – a przynajmniej jego bardziej klubowa część – przypomina mi jedną z najlepszych płyt zeszłego roku, “Family Vacation” Axela Bomana. Podobna swoboda w operowaniu groovem i melodią, świeżość podejścia i obfitość pomysłów. I o ile Boman starał się nie opuszczać klubu, o tyle Phantom zabiera słuchacza i nad rzekę, i w niepokojącą miejską dżunglę, i na medytację na łące. Erudycja, inwencja, wyczucie muzycznych patentów i romantyczny posmak – jeśli to nie są składniki świetnego albumu, to – cytując pewnego szalonego naukowca – “nie chcę już żyć na tej planecie”.


OutKast na Coachelli

$
0
0

Na ten moment czekało wielu fanów hip-hopu. Pierwszy występ duetu OutKast od 2002 roku wypadł na kalifornijskim festiwalu Coachella. Poniżej możecie obejrzeć cały występ Andre3000 i Big Boia i stoczyć solidną beczkę z rozpuszczonej dzieciarni na widowni, która najwyraźniej nie wie, kto jest na scenie i czeka na Bondax, Disclosure, albo innych artystycznych impotentów.

Podcast 81: Negativ

$
0
0

Warszawski duet Negativ (Michał Maletz i Michał Wachnowski) jest jednym ze składów, które surfują na najwyższej fali UK house’u z polskich producentów. Ich epka wydana w Sequel One przyciągnęła uszy miłośników tańca z całego świata (co poskutkowało np. setami w Londynie), a ostatnio podbili bębenek na składance White Widow. Muzyka Negativu to żywiołowa mieszanka house’u, techno i patentów z najróżniejszych basowych wydawnictw z ostatnich lat. Chłopaki dają czadu na żywo (bardzo miło wspominam ich set w starym Das Lokalu), a sądząc po ich ostatnich produkcjach, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego (a eksplorują cięższe, bardziej techniczne rejony) – mają potencjał na dużą karierę. Na start tygodnia proponujemy Wam miks Negativu, który raczej nie pozwoli na spokojne siedzenie na krześle i dumanie.

LINEOUT.pl podcast.81: Negativ by Lineout on Mixcloud

01. Visionist – Prescient
02. Wood Holly – Bowser (Snacks.016 – Main Course)
03. My Nu Leng, Taiki & Nu Light – Reset
04. Dr Cryptic – You
05. Jamie George & Hannah Wants – Butterflies
06. Gorgon City – Odyssey
07. Jay Robinson – Knuckle
08. Synthetic Epiphany – Cats Dont Know
09. Woz – Pour me 1
10. Ongaku – Dont Get Close
11. Rain City Riot – Control
12. Distro – Deep Down
13. Endor – Be Mine
14. My Nu Leng – Knowing
15. Freak Slaughter – After The Chaos (Negativ Remix)
16. Hannah Wants & Chris Lorenzo – Rude Boy
17. Skeptix & Base 10 – Keep Rollin
18. GoldFFinch – For The F
19. Negativ – Presstitute
20. TuffCulture – Dont Want To Come Down
21. Walton – Homage
22. Mark Spence & Pete Graham – Who Dat
23. Distro – City Lights (Hybrid Theory Remix)
24. Frequency ft. Jade Blue – Lately (Vox Mix)
25. Double 99 – RIP Groove (Klient Weight Refix)
26. I Killed Kenny – Nobody (Dub Mix)
27. Wen – Galactic
28. Kastle – Could U Want Me (Blackwax Remix)
29. Deadbeat – Scottish Notez
30. Negativ – Trigga
31. Wen – Swingin (LDN Mix)
32. Thomas White – Missing You (BWWWOYS Remix)
33. Notion – In The Corner
34. dotSTRIPE – When U Walk (Adam Zasada Remix)

DOWNLOAD (wkrótce)

Czarna płyta ponad czasem

$
0
0

Siedzę otoczony stosami czarnych placków (wyprawa po ostatnią sztukę expedita była przekładana stanowczo za długo) i zastanawiam się, czy straszliwa frakcja streamerów nie ma czasem racji. Na co komu fizyczne nośniki w 2014 roku? Do grania na imprezach? A o Serato pan słyszał? O CDJ-ach? Do słuchania w domu? No przecież można sobie wszystko postreamować, można w mp3 mieć, ba nawet we FLAC-u, jeśli jest się purystą. Winyle zajmują dużo miejsca, przy słuchaniu trzeba się nachodzić, naruszać (strona się sama nie odwróci), trochę gra nie warta świeczki. Czy kupowanie winyli ma sens w tak wygodnych czasach?

Oczywiście, że ma. Argumentów jest sporo, ograniczę się do tych mi najbliższych. Nie potrafię dokonywać wyborów, fizyczne nośniki są dla mnie udogodnieniem. Czego posłucham? Hmm, mam cały Internet, który wciągnie mnie na godziny, albo półkę z płytami, z której szybko coś wybiorę. Lubię tworzyć katalogi moich ulubionych płyt z poszczególnych lat, tworzyć współczesną historię muzyki, którą uważam za dobrą tu i teraz. Jak romantyczne jest tworzenie folderów na komputerze, opatrzonych etykietkami 2006, 2007, 2013? Średnio romantyczne. Z winylami tego problemu nie mam, kiedy mam ochotę na dobrą muzykę z danego roku po prostu podchodzę do półki i wyciągam akurat tę płytę Toro Y Moi, która pasuje datą do mojej zachcianki. Owszem, można się spierać, czy fetyszyzacja nośnika muzycznego ma sens, ale w czasach zalewu wydawnictwami, których tysiące dziennie trafia do Sieci, fizyczny obiekt jest dobrym filtrem. Nie mówiąc o tym, że lubię kulturę w artefaktach, a nie ma nic lepszego niż uśmiechnięta twarz Williama Onyeabora patrząca na mnie z dużej koperty na płytę. A co z aspektem brzmieniowym, podnoszonym przez audiofili i dyskredytowanym przez wychowaną na pchełkach od iPhona młodzież? Macie sumienie, sami zdecydujcie.
Ten przydługi wstęp do tematu Record Store Day, który nad Wisłą będziemy obchodzić w ten weekend, ma Wam uświadomić, jak emocjonalną sprawą są płyty dla tych wszystkich wariatów, którzy wydają stanowczo za dużo na coś, co w naszych czasach łatwo zdyskredytować. Ale to dzięki takim zajawkowiczom nie odarliśmy muzyki ze wszystkich jej romantycznych cech. Diggowanie za płytami ma sporo fajnych aspektów, a aspekt towarzyski jest jednym z nich. Wie o tym każdy, kto regularnie bywa choćby w stołecznym Side One. W tym roku Record Store Day odbędzie się w trzech polskich miastach, więc przynajmniej część z Was będzie mogła doświadczyć tego na własnej skórze.

Warszawski RSD odbędzie się na dziedzińcu Kamienicy Jabłkowskich przy Chmielnej 21, od 12. Przy muzyce granej na żywo przez zaproszonych gości oraz gospodarzy – S1 Warsaw, swoją ofertę zaprezentuje ponad 20 rodzimych niezależnych wytwórni i marek związanych z muzyką. Wieczorem w klubie Powiększenie po jednej, ulubionej płycie zagrają didżeje, dziennikarze muzyczni i promotorzy.

Tak o inicjatywie RSD mówi Rafał Grobel z S1 Warsaw:

„Mimo tradycyjnie dla wszelkich podejmowanych inicjatyw licznych głosów wątpliwości i krytyki, w moim prywatnym odczuciu impreza dobrze robi lokalnej scenie. Przede wszystkim jest siłą, która raz do roku wyciąga wszystkich trolli i gnomów z pieczar i czeluści studia lub siedziby, aby spotkać się z garstką ludzi, którzy w szczery i bardzo świadomy sposób ich wspierają, kupując płyty i chodząc na występy. Moim zdaniem, polskim artystom, często skądinąd niedocenianym i niedopieszczonym, powinno zależeć, aby ci ludzie mogli raz w roku uścisnąć im grabę, pogadać o wydanych płytach i planach, a na koniec zostawić parę groszy na stoisku wydawcy, który i tak najczęściej do wszystkiego dokłada.

Myślę, że w swoich działaniach miałem okazję udowodnić nonkonformistyczne podejście i zaangażowanie w muzyczne poszukiwania, ale mimo to nie widzę nic złego w wychodzeniu do ludzi, którzy w swoim codziennym życiu nie mają czasu bądź wystarczającej wiedzy, aby śledzić i docierać do najciekawszych wydawnictw i artystów. Niezależnie od tego czy sprzedaje się 100 czy 100 000 płyt, rolą wydawcy pozostaje promocja. Jaki jest sens prezentowania twórczości światu, jeśli celowo się ją ogranicza? W moim przekonaniu, jeśli po Record Store Day 5 osób wróci choć raz po płytę wytwórni, którą odkryło tego dnia, to jest to wymierny sukces w tej skali. Oczywiście można kwestionować, czy wszystkie przygotowywane z tej okazji specjalne wydawnictwa są faktycznie sensowne czy jedynie służą nabijaniu kasy przez zawyżone ceny. O ile wspólny utwór Nicolasa Jaara i córki Stevena Spielberga jest dyskusyjny, o tyle dwa niepublikowane dub mixy Johna Moralesa już chętnie kupię i zagram.

Na Chmielnej będzie można kupić płyty wydane specjalnie na okazję RSD: m.in. limitowany winyl grupy Parias przygotowany przez JuNouMi Records. Każdy egzemplarz będzie miał stworzoną ręcznie przez innego artystę okładkę. Wytwórnia Prosto Label zaplanowała wydanie kompilacji na XV lecie działalności, której premiera odbędzie się właśnie w dniu warszawskiego Record Store Day i uświetni ją specjalny Prosto Cypher z udziałem większości artystów stołecznej marki.

Jako organizatorzy całego zamieszania już po raz trzeci, poczuliśmy się w obowiązku również zaznaczyć tego dnia swoją obecność i z tej okazji przygotowujemy przedsprzedaż naszej najnowszej winylowej epki Par Avion, której światowa premiera w dystrybucji Clone zaplanowana jest tydzień później. Płyty będą ręcznie stemplowane na miejscu, a na scenie zaprezentują się obecni na niej artyści, młody duet didżejsko-producencki Matat Professionals z Poznania.”

RECORD STORE DAY WARSZAWA

Poznań również będzie świętować, gdzie wspólne siły WOSKU (jednego z nielicznych polskich klubów vinyl-only), sklepu Vinylgate i Zambona (szefa wytwórni The Very Polish Cut Outs i Transatlantyk) dały efekt w postaci lokalnej edycji RSD. Tak mówi o RSD jeden z najżarliwszych propagatorów winyli w Polsce, Zambon:

„Będzie to pierwsza próba zrobienia RSD w Poznaniu na większą skalę – tak jak ma to miejsce np. w Warszawie – gdzie udało się zrobić z tego całkiem fajny event. Całość odbędzie się na ulicy Garncarskiej, gdzie już od jakiegoś czasu działa jedyny bardziej sensowny sklep z płytami w Poznaniu – Vinylgate i gdzie od kilku miesięcy działa również klub WOSK (który hołduje graniu z czarnych płyt). Na pewno jedną z atrakcji będzie mini POP UP STORE, który rozłoży OYE RECORDS z Berlina, gdzie będzie można zakupić dużo nowości, a także wiele płyt wydanych specjalnie na RSD (co bez nich byłoby raczej niemożliwe, jako że nikt w Poznaniu tych rzeczy nie ściągał). Całość ma mieć charakter pikniku na świeżym powietrzu.”

RECORD STORE DAY POZNAŃ

O swoją edycję zadbał również Kraków, który świętuje w niedzielę, w Forum Przestrzenie. Organizacji podjął się Kfjatek:

„Krakowski Record Store (sun)Day w 2014 roku odbędzie się 27 kwietnia w Forum Przestrzenie. Impreza jest częścią pierwszych urodzin tej klubokawiarni. Pojawi się około 10 wystawców z Krakowa, Warszawy i Katowic. W trakcie całej imprezy prezentowane będą winylowe sety (m.in. Kixnare, Olivia Ungaro, Kinzo, Good Paul), kończymy koncertem premierowym Mr Krime (“Feel This Way” EP właśnie ukazało się na winylu nakładem U Know Me Records) i występem The Dumplings. Record Store Day niestety jest na marginesie uwagi głównego nurtu rynku muzycznego w Polsce. Z kolei niezależna część rynku może z tej inicjatywy czerpać wiele korzyści – impreza jest dobrą okazją do promocji swojej działalności, nawiązywania nowych kontaktów i wymiany doświadczeń.”

RECORD STORE (SUN)DAY KRAKÓW

‘I’m Gone’, czyli R.I.P. DJ Rashad

$
0
0

Mój pierwszy kontakt z muzyką Rashada był niezapomniany – jego wersja juke/footwork była jazzująca, soulfulowa, ale jednocześnie energetyczna i ekstremalnie szybka, czyli taka, jaka powinna być muzyka do tańca. Od tamtej pory sięgałem po każde wydawnictwo Rashada – nawet jeśli nie były równe od a do z, to i tak zawsze zawierały w sobie przynajmniej trochę geniuszu. Rashad miał genialną rękę do sampli, do grania ich dynamiką i emocjonalnością. Podobnie jego sety, zazwyczaj w formule back 2 back z długoletnim przyjacielem, DJ’em Spinnem, były kwintesencją dejockiego rzemiosła – perfekcyjne budowanie napięcia, selekcja zawsze w punkt, odczytywanie emocji publiki. Bez Rashada nie byłoby odświeżającej podziemną muzykę taneczną fali, która zapłodniła rzesze artystów na całym świecie. Bo Rashad był idealną twarzą muzyki juke – dziennikarze wspominają go jako bardzo zabawnego rozmówcę, artyści jako wspaniałego przyjaciela i radosnego kompana afterowych wypraw, słuchacze jako twórcę niezliczonej ilości przebojów. Jeśli jesteś DJ’em, któremu zdarza się grać juke, z pewnością masz 5+ kawałków Rashada na playliście.

Rashad na bazie hermetycznego języka gatunku, którego główną funkcją było tło pod taneczne bitwy, stworzył uniwersalny komunikat emocji i energii. Komunikat, który trafił w równym stopniu do Japonii, co do Polski. Nie ulega wątpliwości, że bez Rashada istnienie takiej inicjatywy jak Polish Juke nie byłoby możliwe. Rashad pokazał sceptykom, że juke/footwork to nie kolejna sezonowa rewelacja, ale integralna część chicagowskiego uniwersum i historii muzyki tanecznej. Nie mówiąc o tym, że Rashad samplował soul, funk i jazz w bardzo oryginalny sposób, dając klasycznym utworom – jak np. „Home Is Where The Hatred Is” Gila Scotta-Herona – nowego oddechu.

Ale Rashada już z nami nie ma… Nigdy nie miałem okazji go poznać, ba nawet usłyszeć na żywo. Na festiwal Nowa Muzyka przyjechał sam Spinn, na warszawski gig było mi jakoś nie po drodze, do Wrocławia Rashad nie dotarł w ogóle (na imprezę z nim i Scratchą DVA przypadła jego hospitalizacja) – pamiętam jak stałem w podwórku pod Niskimi Łąkami, a Scratcha mówił: „szkoda, że Rashad nie dojechał, bo to strasznie imprezowa bestia, kto wie, co byśmy teraz robili”. Nigdy się tego nie dowiem, ale co gorsza – nigdy nie dowiem się, dokąd jeszcze Rashad pchnąłby juke. Na jego zeszłorocznym albumie „Double Cup” słychać było, że uniwersalizm juke/footwork widzi nie tylko geograficznie, ale i muzycznie, jako twór podatny na hybrydy z innymi gatunkami. Jako człowiek otwarty muzycznie i odważny w swoich producenckich poczynaniach, z pewnością zaserwowałby nam niejedno muzyczne zaskoczenie. Nie straciliśmy ikony gatunku, straciliśmy muzycznego wizjonera…

Todd Terje – It’s Album Time

$
0
0

Późny debiut albumowy to nie zawsze dobra sytuacja – łatwo o pułapki, które “regularnych” debiutantów nie dotyczą. Terje ma na koncie sporo hitów i kooperacji, ale jeden utwór ustawił go w szczególnie trudnej sytuacji. Oczywiście mowa o “Inspector Norse”, który podbijał parkiety i domowe urządzenia do słuchania swoimi serowymi, łatwymi do zanucenia i zagwizdania motywami, do których Terje z pewnością ma lekką rękę. Norweski muzyk sprytnie uniknął pułapki jednego hitu, włożył skarpetę w sandał i ruszył po kurortach.

“It’s Album Time” ze swoimi ukłonami w stronę latino jazzu (“Svensk Sas”, “Alfonso Muskedunder”), syntezatorowych ballad z lat osiemdziesiątych (“Johnny and Mary” z Bryanem Ferrym na wokalu, wciąż nie wiem co lepsze – frenetyczny oryginał Palmera, czy ta przesłodka wersja; polecam ciekawą dyskusję na temat tego utworu na łamach serwisu Screenagers), czy ścieżek dźwiękowych nienajlepszych ejtisowych filmów i seriali (“Leisure Suit Preben”, “Delorean Dynamite”) może być ciężkim orzechem do zgryzienia dla niejednego muzycznego snoba, który takie inspiracje zbywa pogardliwym machnięciem ręką. Sprawy nie polepsza fakt, że na album trafiło kilka utworów, które zbudowały nazwisko Todda na długo przed jego wydaniem, z “Inspectorem Norsem” na czele (w zasadzie na tyle, bo utwór świetnie zamyka płytę). “It’s Album Time” nie zatrzęsie ziemią, ale nie musi – zamiast inwencji króluje tu kompetencja.

Jeśli zajrzymy za spraną kurtynę inspiracji latami osiemdziesiątymi, znajdziemy świetnie napisane i zaaranżowane utwory, których melodyjny ładunek może imponować. Niemal każdy z kawałków jest pełen motywów, motywików i smaczków, które zapadają w pamięć, szczególnie warto tu wyróżnić “Preben Goes To Acapulco”. Kaskady arpeggiów, boleśnie dansingowe klawisze i paleta brzmieniowa odsyłająca do wakacji w Kołobrzegu składają się na fascynującą całość.

Persona Prebena – oślizgłego, zapewne wąsatego bywacza dansingów – która prowadzi nas przez “It’s Album Time” doskonale tłumaczy zamysł Todda Terje. Taki ładunek melodii świetnie broni się w przaśnym wydaniu i ciężko jest mi sobie wyobrazić pomysły i kompozycje z “It’s Album Time” w innym, mniej kiczowatym kontekście. W kategorii “muzyka syntezatorów” (i „marynarki o dziwnym kształcie”) ciężko będzie o lepszą płytę w tym roku.

Dubniki#2 @ Pauza

$
0
0

Krakowska ekipa Dubników sięga po kolejnego świetnego gościa po Route 8. W Pauzie zagra Hinode z Recordloft Berlin. 100 % winyl przez całą noc!

***

EVENT NA FB

After last month’s live set straight outta Budapeszt (we love you Route 8!) we’re digging a bit deeper and sourcing our sound from Germany.

Hinode (Science Fiction, The Record Loft, DE)
Originally from Italy, the duo moved to Berlin to help create the famous Record Loft as well as their own label, Science Fiction Records. Their 12″ sold out after a week, they recorded a split with Patrice Scott, and their record store is so renowned that diggers travel from all over the world to get their fingers dirty. They like it raw and filthy and their record collection is an underground diggers’ treasure trove. This is their first time in Poland so expect a monster set.

soundcloud.com/hinode/0088-1
www.discogs.com/artist/3011242-Hinode-2

As always, support is provided by the ABC [̲̅d̲̅][̲̅u̲̅][̲̅b̲̅][̲̅n̲̅][̲̅i̲̅][̲̅k̲̅][̲̅i̲̅] Crew
A)driano Mancuso
B).Baran
C)harlie

100% vinyl. 100% free. Dance music all night long.

FREE ENTRY

We Travel The Space Ways…

$
0
0

Maceo Wyro odszedł stanowczo za wcześnie. Dopiero co razem z Enveem ogłosili nowy projekt, dopiero co miał się odbyć ich koncert w trójkowym Studiu im. Agnieszki Osieckiej, dopiero co wyprzedawał płyty, żeby zrobić miejsce na nowe… Mijają godziny, ba minęła już noc i sen, który rzekomo ma leczyć wszystko… I nic już nie będzie takie samo.

Maceo był Człowiekiem o wielkiej wrażliwości muzycznej. Wielkiej i podbudowanej niesamowitym osłuchaniem, co w połączeniu z jego naturalną serdecznością i pozytywnym stosunkiem do świata sprawiało, że Maceo odbierał muzykę jak nikt inny. Znał trendy, ale nie dlatego, że warto je znać, a dlatego, że muzyczna ciekawość była dla niego równie naturalna, co fakt, że po prostu trzeba być dobrym człowiekiem. W jego audycji Kosmos można było usłyszeć najpiękniejszy jazz i soul równie często, co mocarne nowe bity z rozdzierającym basem. Scenę dzielił m.in. z Bartozzim i Mazolewskim, ale na bardziej młodzieżowych imprezach potrafił zrzucić ciężkie trapy – nigdy nie zapomnę, do jakiego stanu doprowadził setki Litwinów i Litwinek na festiwalu Satta (i nigdy nie zapomnę tych dziesięciu godzin, które spędziliśmy razem w drodze na ten festiwal – rozmawialiśmy o wszystkich aspektach życia i o wszystkich Maceo mówił mądrze i z rozwagą. Po prostu taki był…). Był DJ’em, który pochodził ze szkoły szanującej publiczność – co nie jest jednoznaczne z uginaniem się przed jej życzeniami. W jego graniu nie było ani grama cynizmu, za to sporo dostrojenia się do atmosfery miejsca, w którym przyszło mu grać. W rozmowie też taki był – słuchający, szanujący rozmówcę, serdeczny. A rozmawiać można było o wszystkim, nie tylko o muzyce… O filmach (był koneserem polskiego kina), o serialach, o filozofii i etyce…

Wykształcił kilka pokoleń polskich słuchaczy i entuzjastów muzyki, czy to w Filtrach, czy w Radiostacji, czy w Roxy. Magiczna audycja Kosmos nie tylko poszerzała horyzonty muzyczne, ale i pomagała młodym artystom – Maceo nie sugerował się hajpem przy oferowaniu gościnnych miksów, chciał po prostu usłyszeć dobrą muzykę. Mnie też dał taką szansę i gdyby nie on, to moja epka z remiksami Sun Ra nigdy by nie powstała. Za co również jestem mu bardzo wdzięczny… Zresztą kiedy wczoraj z Sebolem próbowaliśmy ogarnąć te makabryczną wiadomość umysłem i emocjami, słuchaliśmy jednego z Kosmosów i doszliśmy do wniosku, że gdyby nie Maceo, to i nasza audycja wyglądałaby zupełnie inaczej (o ile w ogóle by istniała). Wpływy, które zostawił – słowo „dziedzictwo” jakoś mi nie pasuje do Maceo, jest zbyt nadufane, a przecież on był przeciwieństwem patosu… – są nie do przecenienia. Miło, że mainstreamowe media teraz o nim piszą, ale gdzie były te media wcześniej, szczególnie kiedy Roxy przechodziło zmiany, które doprowadziły do zdjęcia Kosmosu z ramówki?

Maceo był muzycznym aktywistą. Organizował Warsoul Sessions, wspierał Beat Battle, grał w wielu miejscach, w wielu wcieleniach i w wielu różnych repertuarach. Nie sądzę, że polska scena elektroniczna byłaby tak silna jak teraz, gdyby nie Niewinni Czarodzieje. Czekałem z niecierpliwością na koncert PILI PALILI, bo kombo Envee + Maceo to jedno z tych unikalnych i magicznych połączeń…

Nie tak dawno siedział u mnie ze swoim wielkim psem i rozmawialiśmy o jego powrocie do produkcji, liczyłem, że jeśli nie w tym, to może w przyszłym roku powtórzymy nasz trip na Litwę… Ale w tym momencie nie można już snuć planów, można tylko wracać do jego kapitalnych setów i audycji i liczyć, że Kosmos przyjął Maceo tak dobrze, jak on przyjmował Kosmos…


30.05 Veni, Vidi, Techno w/ Nic Znanego @ Caryca (KRK)

$
0
0

Krakowska Caryca pęka ostatnio w szwach od ogłuszającego dudnienia analogowej stopy. Techno zadomowiło się tam na dobre a to za sprawą między innymi ekipy stojącej za imprezami Veni, Vidi, Techno. Kolejna odsłona tej imprezy już w ten piątek!

Event na FB: TU

Krótko i na temat
zasłużyliśmy na PIĄTEK, oraz gościa.
trzy nietuzinkowe osobowości, Hallala,
oraz Nic Znanego.
jedna Miłość
świeża selekcja prosto zza odry
Veni, vidi, Techno
AVE
wszystko to w Caryca Dajwór.

Nic Znanego
DJ Kubok
Puto
Ultraviolent
Hallala

-=Nic Znanego=-
Sceniczny alias Jędrka Jendrośki – znanego z bycia założycielem i redaktorem naczelnym Lineout.pl, połową didżejskiego składu Pvre Gold, jedną trzecią ekipy promotorskiej Loud&Clear (dzięki nim można było zobaczyć w Polsce m.in. Madteo i Violetshaped) oraz jedną trzecią audycji Purpurowe Rejsy w Radiu Luz. Sentymentalne, śmiałe i ryzykownie awanturnicze dźwięki.

www.facebook.com/NICZNANEGO

x

Entry: 0
Start: 22
Caryca ul. Dajwór 16

Piotr Klejment @ BauBar

$
0
0

Miłośnicy techno z miasta Breslau przybywajcie! Ekipa Strikt zaprosiła jednego z najciekawszych polskich producentów gatunku – Piotra Klejmenta, którego 12″ niszczy system.

Gramy techno, w tym jesteśmy dobrzy, tym się chlubimy i za to nas chwalą VOL. 2.

Technicy:

- Piotr Klejment (Technosoul | Underground Perception)

DJ, producent, promotor. Dumny reprezentant kolektywów Technosoul i Underground Perception. Autor pierwszego wydawnictwa polskiego labelu Technosoul – „1984” EP z remiksami od Perca i Sleeparchive. Odpowiada za sprowadzenie do Polski Marcela Dettmanna, Kevina Saundersona, Roberta Hooda, Juana Atkinsa i wielu innych, uznanych na całym świecie artystów. Manager warszawskich legendarnych klubów M25 i Tomba Tomba. W 2008 roku zwyciężył w konkursie, w którym nagrodą był występ w katowickim Spodku, na prestiżowym Mayday. Współorganizator festiwalu Up To Date w Białymstoku. Prywatnie – psychofan Derricka Maya i Bena Klocka.

- Paweł Woźniak

TE33NO PODCAST #004 – COLMI by Te33no Podcast on Mixcloud

- Diabot (Strikt)

Strikt Podcast #1 – Diabot aka Second Part by Strikt on Mixcloud

- Janeda (Strikt | Breslau Techno)

Strikt Podcast #4 – Janeda by Strikt on Mixcloud

Ograniczymy wasze pola percepcyjne do odbioru muzyki i tylko muzyki – nie wypowiecie na parkiecie ani słowa, póki nasi technicy nie skończą snuć swoich setów. Nogi będą odmawiać wam posłuszeństwa, ale ciągle będą zmuszone się ruszać, a wy będziecie wniebowzięci. Oklepiemy was, przetrzepiemy, wytrzaskamy, wykończymy… Do zobaczenia!

Bau Bar,
Ruska 3/4, Wrocław

Bilety: 5/10/15

START: 22.00

Rytuał przejścia, czyli YouTube, streaming i przyszłość Internetu

$
0
0

Jakiś czas temu pisałem o streamingu jako nowym sposobie na pompowanie start-upowej bańki. Pal sześć nie do końca rozgarniętych venture kapitalistów (których fortuny mogłyby zostać zainwestowane w coś znacznie bardziej pożytecznego niż przynoszący miliony strat serwis z muzyką), streaming od jakiegoś czasu stał się naturalnym elementem krajobrazu i wiele wskazuje na to, że zostanie z nami na długo. Co więcej, pojawił się gracz, który może wiele namieszać i ustawić stosunek serwisów streamingowych do artystów na jeszcze bardziej niekorzystnej pozycji. Tradycyjnie, niekorzystnej dla artystów.

Internet od jakiegoś czasu wychodzi ze swojego wieku niewinności, który konstytuowany był przez względną wolność, a przede wszystkim – względną darmowość wielu usług. Skutki tej względności są różne – z pewnością sieciowa kreatywność oprócz śmiesznych zwierzaków wydała z siebie bardziej wartościowe, muzyczne rzeczy (i nie mam tu na myśli tylko blogowych mikrogatunków). Z drugiej strony dość luźne podejście internautów do płacenia za cokolwiek sprowadziło na branżę muzyczną szereg finansowych zagwozdek, z których żadna nie jest łatwa do rozwiązania – szczególnie jeśli jest się niezależnym wydawcą/artystą.

Jak myślicie, skąd w raportach Spotify są te miliony dolarów wypłaconych tantiem, skoro Thom Yorke i mniej znani koledzy parający się muzyką niezależną narzekają na sumy, jakie generują dla nich serwisy streamingowe? Znakomita ich większość idzie do wielkich labeli, które zarabiają na popularności Michaelów Jacksonów, Pitbulli i innych dawnych i obecnych tuzów muzyki popularnej. Internet, siła, która miała wstrząsnąć fundamentami starego porządku branży muzycznej, opartego na wielkiej kasie i formach promocji o rozmachu niedostępnemu artystom z podziemia, stał się siłą stary porządek impregnującą. Spójrzcie na YouTube – przytłaczająca większość najczęściej oglądanych teledysków to dzieci majorsów, które – jak na mityczne stwory przystało – bardzo szybko przystosowały się do nowej rzeczywistości. Mogliśmy wieszczyć ich upadek, ale nie oszukujmy się, mają wystarczająco dużo kapitału, by próbować przetrwać. Co więcej, dzięki wieloletnim praktykom badań marketingowych, wiedzą, w które struny uderzyć, by podbić rzekomo demokratyczny i niezależny Internet. Kluczem stała się wiralowość, więc wielkie wytwórnie wciąż szukają nowych gangnamstajlów i harlemszejków. Czy hałaśliwy fragment dźwiękowych odpadków tego świata, czyli “#SELFIE” projektu (nie nazwałbym tych ludzi producentami, ani tym bardziej muzykami) Chainsmokers to dzieło jakichś zajawkowiczów EDM-u, którzy nagle wpadli na wiralowy utwór? Oczywiście, że nie. “#SELFIE” powstało w pokoju ze smutnymi panami w garniturach, którzy mając przed oczami wyniki badań grup focusowych wymieniali elementy, które wiralowy utwór powinien mieć. Hasztagi są, celebryci w klipie i odpwiednia ilość dropów też, dorzućmy quasi-ironiczny stosunek do “tematu” piosenki i voila, miliony na YT lecą same. Smutne, że tacy artyści jak Pharrell Williams też sięgnęli po tego typu praktyki. Przecież “Happy” to kwintesencja branżowej manipulacji. Wiralowość i prostacka chwytliwość tego numeru i teledysku to nie decyzje artystyczne, ale marketingowe, które podjął nie artysta w stanowczo za dużej czapce, ale smutni panowie w garniturach (nie zapominajmy o kradzieży własności intelektualnej). Stworzenia zwane majorsami ewoluują zaskakująco szybko jak na gatunek na wymarciu, dodatkowo wchodzą w symbiozę z nowymi panami sieciowej krainy (patrzymy na ciebie, Google).

Dochodzimy tutaj do wydarzeń, które w mojej opinii mogą być znakiem zbliżania się dojrzalszej formy Internetu. Graczem, którego zasygnalizowałem na początku tekstu, jest YouTube (lub Google, jeśli już stawiamy na narrację pozbawioną złudzeń). YouTube był serwisem, który definiował dziecięcą fazę Sieci – można było dzięki niemu się wybić, można było natrafić na obskurne utwory, których nie znalazło się nigdzie indziej. Był kreatywną siłą Internetu i głównym nośnikiem obietnicy o wspaniałej przyszłości, w której każdy ciekawy artysta dostanie swoją szansę dzięki głosom/klikom ludu. Słowo “obietnica” nie jest jednak jednoznaczne ze słowem “rzeczywistość”.

Żyjemy w świecie absurdalnej akumulacji kapitału w rękach niewielkiej grupy, co można rozciągnąć poza ekonomię na świat kultury i rozrywki. Majorsi, wielkie studia filmowe i coraz więksi publisherzy gier wideo widząc ten rozbrykany (i dość pasożytniczy) twór, który urósł pod ich oknami, postanowili upomnieć się o swoje. Pod koniec zeszłego roku w YouTuberów uderzyły zupełnie nowe algorytmy wyszukujące naruszanie praw autorskich. Algorytmy zostały skalibrowane w bezwzględny sposób, co doprowadziło do prawdziwej rzezi wśród YouTuberów – najgłośniejszy przypadek dotyczył recenzenta gier wideo Angry Joe, którego najpopularniejsze (mające ponad milion wyświetleń) filmiki zostały oflagowane jako naruszenie praw autorskich. Jak się okazuje, to był tylko wstęp.

Tutaj wracamy do kwestii streamingu. YouTube planuje odpalenie usługi streamingowej podobnej do Deezera, Spotify czy Pandory, ze sporą zmianą – muzykę będzie można również pobierać. Usługa YT, która ma rzekomo nosić nazwę Music Pass, ma bardziej realistyczne podejście niż np. Spotify, które rok w rok przynosi straty. Google liczy po cichu, że powtórzy sukces iTunes i zdominuje rynek streamingu w stopniu, w jakim rynek cyfrowego nośnika należał przez wiele lat do Apple’a (przy okazji chce podebrać klientów iTunes). Kto wie, może się to udać, bo YouTube to obecnie najpopularniejsza platforma prezentacji muzyki.

Nie zrozumcie mnie źle – Music Pass na pierwszy rzut oka nie jest wytworem hiperkapitalistycznego piekła (jak Spotify), co więcej, oferowanie downloadu może być znakomitym pomysłem. Mocniejszy nacisk na licencjonowanie muzyki (i dzielenie profitów z popularnych coverów, fanowskich wersji itp. z oryginalnymi artystami) może być wstępem do przełamywania finansowego impasu, w jakim żyje większość artystów funkcjonujących w Internecie. Mit o egalitarności zysków z Internetu jest wciąż mitem, a pieniądze trafiają do największych graczy.

Niestety, wiele wskazuje na to, że Music Pass nie zmieni tego stanu rzeczy. Niedawno pojawiły się wieści o tym, że YouTube dogadał się już z 90% branży muzycznej, jeśli chodzi o licencjonowanie muzyki. W pozostałych 10% znalazły się takie wytwórnie, jak XL Recordings, Domino i wiele innych niezależnych labeli, które nie są usatysfakcjonowane z proponowanych warunków. Przypomina to sytuację ze Spotify, gdzie bardzo niskie stawki tantiemów pozwalają na zarobkowanie wyłącznie największym podmiotom. Ale to nie najgorsza część afery wokół Music Pass.

Te 10% nie tylko traci możliwość obecności na platformie streamingowej – to możnaby było jakoś przeżyć. Nieobecność na Music Pass oznacza również nieobecność na YouTube. Implikacje takiego stanu rzeczy będą dla niezależnych muzyków miażdżące. Koniec z wybijaniem się na YouTube, koniec z funkcjonowaniem poza oficjalnym obiegiem. Albo przyłączysz się do Molocha, albo znikniesz w otchłani irrelewancji.

Dojrzalsza forma Internetu będzie ściśle związana z naturą świata, w którym funkcjonujemy. A jakby ktoś zapomniał, to żyjemy w świecie trawionym przez hiperkapitalizm. Wreszcie bestia może położyć łapy na kolejnych, do tej pory nieosiągalnych, obszarach. Wreszcie Sieć może zostać “ucywilizowana”, czyli poddana twardym regułom rynkowym. Nie wierzycie? Nie tak dawno amerykańska FCC (Federalna Komisja Łączności) zaaprobowała płacenie za priorytet w wykorzystywaniu Internetu. Owszem, można argumentować, że przecież teraz też płacimy więcej za szybsze łącza, ale w przyszłości to płacenie przeniesie się na najwyższy poziom. Poziom, który pozwoli np. blokować negatywne czy kontrwoersyjne dla większych płatników treści.

Świat, w którym YouTube, ba, nawet i SoundCloud i jemu podobne serwisy, płacą artystom godziwe i wprost proporcjonalne do ilości odsłuchów tantiemy, byłby światem idealnym. Niestety, zapowiada się na to, że wciąż karty będą rozdawać najsilniejsi. Wspierajcie niezależnych wydawców, jak tylko się da, w nas – świadomych konsumentach muzyki – ostatnia nadzieja.

Promocja ponad wszystko, czyli polskie festiwale a polscy artyści

$
0
0

Festiwale muzyczne to bardzo twardy orzech do zgryzienia i ciężko o ocenę realnych korzyści i jak najbardziej realnych negatywnych efektów ich popularności. Całe szczęście dzisiaj nie muszę tego robić, mogę za to skupić się na pozornie drobnym, ale w rzeczywistości dość poważnym aspekcie działalności festiwalowej. Na polskich muzykach występujących na tych festiwalach.

Nie oszukujmy się – jaki procent festiwalowiczów podpala się na myśl, że zobaczy ten czy ów polski zespół? Jeśli polscy artyści akurat trafiają w ich gusta, to dobrze, jeśli nie – niewielka strata, w końcu jedzie się zobaczyć PRAWDZIWE gwiazdy. Problemy polskiej muzyki są wielopiętrowe, obojętność rodzimej publiki jest tylko jednym z nich… Innym, który po części za tę obojętność odpowiada, jest stosunek organizatorów festiwali do artystów z naszego pięknego kraju.
Niskie gaże (o ile w ogóle jakiekolwiek, ale o tym za chwilę), protekcjonalne traktowanie, wciskanie w lineup o dziwnych porach (które wysyła jasny sygnał do publiczności – “możecie ich obejrzeć, ale w sumie nie musicie”) itd. Można to zrozumieć – w końcu festiwale to spora inwestycja, a przecież Rebeka nie gwarantuje takiego zwrotu jak Chet Faker.

Jest niestety zgrzyt w tej rynkowej logice. W przeciwieństwie do wielu festiwali zagranicznych, polskie festiwale otrzymują spore dofinansowanie z publicznych pieniędzy. To oczywiście miłe, że władze samorządowe oprócz przysłowiowej fontanny i przysłowiowej Maryli finansują również przysłowiowego Rojka. Szkoda tylko, że przysłowiowy Rojek nie czuje odpowiedzialności za te pieniądze.

To, że polskie festiwale przepłacają za zagranicznych artystów tajemnicą nie jest. Tutaj również nie ma się co dziwić – agenci bookingowi to sprytne stworki. Skoro potrafią manipulować promotorami ze skromnym budżetem przy okazji kameralnej potańcówki, to tym bardziej radzą sobie z ludźmi, którzy do wydania mają spore sumy przy okazji wielkiego festiwalu. A że organizatorzy dają sobie wciskać takie kurioza jak urodziny agencji bookingowej (…), to nie ma się co dziwić, że kiedy wypływają sumy za poszczególnych artystów, włos się jeży, a zęby zgrzytają.

Występ na dużym festiwalu to promocja, fakt. To, że występ przypada akurat na godzinę popołudniową, zobaczy go 20 osób, a gaża nie sięgnie nawet poziomu “po znajomości, to gramy taniej”, będzie osłodzone obecnością w materiałach promocyjnych. Lajki i odsłuchy to przecież waluta przyszłości, przynajmniej tak twierdzą cyfrowi nihiliści. Ale nie da się ukryć, że magiczne słowa “grałem na festiwalu x” otwierają niektóre drzwi.

I Artur Rojek, kiedyś sam muzyk młody i niezależny, postanowił taką szansę dać obiecującym kapelom z Polski. Przecież jego droga na szczyt mecenatu niezależnej kultury w Polsce lekka nie była, niech zatem i inni skorzystają. OFF Festival to dobre przedsięwzięcie, z eklektyczną ofertą, w której mieszają się stare potęgi z młodą krwią. Zapewne ze szlachetnych pobudek towarzyszy mu konkurs, w którym młode kapele mogą wygrać występ na festiwalu. Nic, tylko przyklasnąć.

Niedawno zespół We Call It A Sound rzucił trochę światła na kulisy konkursu. Mogliśmy się dowiedzieć, że organizator nie pokrywa kosztów przejazdu, a sam występ jest formą promocji, zatem nie ma mowy o wynagrodzeniu. O ile podejrzewałem, że zwycięzcy raczej nie ujrzą sutych przelewów, o tyle nie spodziewałem się, że organizatorzy nie będą mieli w sobie na tyle ekonomicznej empatii, by sfinansować zwycięzcom podróż. Nawet w naszym małym, śmiesznym djskim światku zwrot kosztów to swoistego rodzaju świętość. A przecież mówimy tu o zespole, który musi przewieźć swój sprzęt, zazwyczaj liczy więcej niż jednego członka, a do tego może pochodzić spoza wielkich ośrodków miejskich i wyprawa do Katowic może się równać z tą, która odbyła Drużyna Pierścienia.

We Call It A Sound mieli odwagę głośno napiętnować złe praktyki organizatorów festiwali. Jakiś czas temu Zamilska na swoim fanpage’u wystosowała ostrzeżenie – nie zagra za karnet i piwo, szanujmy się moi drodzy. Takie ruchy są godne szacunku, ale przyznam szczerze i ze smutkiem, że odniosą niewielki skutek. Owszem, Zamilska może i zagra na festiwalach na lepszych warunkach, ale ludzie związani z OFFem milczą w sprawie skandalicznego konkursu. Nie powinni. Nie tylko dlatego, że w momencie, w którym We Call It A Sound sprawę upublicznili, OFF wkroczył na teren PR-owej wtopy, ale przede wszystkim dlatego, że jest finansowany z publicznej kiesy. Podejrzewam, że na etapie pisania wniosku o to finansowanie musiały pojawić się magiczne słowa “wspieranie kultury”, “rozwijanie młodej twórczości” etc. Nie trzeba być detektywem, żeby wykryć, gdzie takie deklaracje rozjeżdżają się z rzeczywistością. Sprawa boli tym bardziej, że Artur Rojek sam był młodym muzykiem, pewnie sam nieraz doświadczył nieuczciwości organizatorów koncertów i sam kalkulował niejedną muzyczną podróż pod kątem finansowym. Szkoda, że sukces tak bardzo zawęził mu perspektywę. Oczywiście, promocja to rzecz ważna, ale za często używa się jej, żeby przykryć prawdziwe intencje, które często podpadają pod wyzysk. Konkurs jest SMS-owy – nie sądzę, żeby umowa między OFFem a firmami telekomunikacyjnymi była szkodliwa dla którejś ze stron. Dlaczego zatem w umowie między organizatorami a artystami brakuje tego balansu? Czemu artysta (Rojek właśnie wydał płytę, gra na własnym festiwalu, czy siebie też wystrychnął na dudka?) rzuca kłody pod nogi młodym kolegom i koleżankom po fachu? Powiem szczerze, nie sądzę, że to coś więcej niż przeoczenie, ale to nawet gorzej – bo takich “przeoczeń” w kontaktach między organizatorami festiwali i polskimi wykonawcami jest sporo i wynikają z protekcjonalnego traktowania rodzimych artystów…

Być może festiwale rzeczywiście edukują publikę (pojedziesz z miłości do jednego zespołu, wracasz z miłością do innego, nowopoznanego), być może na polskim jałowym rynku koncertowym robią różnicę, być może część z nich bez publicznego wsparcia po prostu by się nie odbyło. Ale jeśli już to wsparcie jest, to niech do grona jego beneficjentów dołączą też muzycy z Polski, którzy na wielkich festiwalach są jak wstydliwy członek rodziny, którego ukrywa się przed gośćmi z zagranicy. A Arturowi Rojkowi życzę więcej sentymentalizmu i empatii – niech przypomni sobie dni, kiedy wciśnięty w kąt busa robił nocny kurs przez pół kraju….

FKA twigs – LP1

$
0
0

Pełnoprawny debiut FKA twigs był jedną z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku. twigs zasłużyła na hype świetnymi epkami, a atmosferę dodatkowo podgrzał singiel “Two Weeks”, okraszony interesującym teledyskiem. Czy balon hype’u był testem przed udanym startem, czy można już wypuszczać z niego powietrze?

FKA twigs ma wszystkie elementy, by odnieść artystyczny sukces – image, plasujący się między wyzwoloną seksualnie ‘bad girl’ w stylu Riri, a ekscentryzmem Lady Gagi, oryginalne podejście do muzyki, brak zachowawczej wytwórni na plecach, wokalne możliwości. Ta wyliczanka to też potencjał na relatywny sukces komercyjny – twigs mimo wszystko jest bliżej mainstreamu niż np. Kelela, która od blichtru sławy i kąpieli w hajsie woli mniejsze kluby, a zamiast producentów w stylu Paula Epwortha (który maczał palce w “Pendulum”, a ma na koncie współpracę m.in. z Bruno Marsem, Adele, czy – o zgrozo – Coldplay) preferuje otaczać się undergroundową familią Night Slugs.

Kelela pojawia się tutaj nie bez powodu – jej mixtape wynika z podobnej odwagi artystycznej, co twórczość twigs, ale jak już wspomniałem wyżej, brytyjska wokalistka ma więcej przymiotów warunkujących popularność. Odwaga “LP1” to nie tylko mocne teksty, ale i zabiegi, które w kontekście muzyki pop mogłyby śmiało zostać uznany za błędy. Hałas, niemal przypadkowe dźwięki, zderzanie rozbuchanych warstw brzmieniowych z niemal morderczą ciszą, destrukcja tradycyjnej piosenkowej struktury… FKA twigs nie dała się pożreć branżowej machinie i po odważnych epkach nie zrezygnowała z obranego kierunku, czego nie można powiedzieć o wielu jej koleżankach i kolegach po fachu.

Abstrahując od całego kontekstu, branżowych refleksji i kwestii wizerunkowych, ostatecznie liczy się muzyka. Byłem sceptyczny wobec “LP1”, mając w pamięci zawody sprawiane przez artystów wydających debiuty po wspaniałych, brawurowych epkach (od A$AP Rocky’ego po Jamesa Blake’a), jak się okazało, niesłusznie. Debiut FKA twigs nie brzmi jak nieopierzony rytuał przejścia, a bardziej jak spójny projekt, utkany z decyzyjności i samoświadomości. Część odbiorców może być zawiedziona lekką zmianą stylistyczną względem epek, ale nie ma się czego bać – nie jest to ugłaskany pod masowe gusta produkt, wystarczy posłuchać “Lights On”, w którym ciepło kontrabasu zostaje odbite przez szumy rodem z noise’owego piekła. Melodie są chwytliwe, choć dalekie od prostej chwytliwości hooków tradycyjnego R&B. Wokal FKA twigs podlega mocnej obróbce efektami, ale to bardziej decyzja artystyczna, niż przykrywanie technicznych niedoskonałości wokalistki. Wielokrotnie złożone harmonie, szepty, dziwne rejestry – wokalnie “LP1” to majstersztyk. Są momenty, które przeszywają skalą emocji, momenty, których punkty kulminacyjne są misternie budowane przez aranżacje – jak w “Pendulum”, czy w fenomenalnym “Kicks”, które daje melodyjne spełnienie, tylko po to, by chwilę potem rozebrać je do ciszy i szczątków basu i perkusji. Niemal każdy z utworów na “LP1” jest intrygujący, złożony i zaskakujący, jednocześnie obfitujący w melodyjne momenty, które słuchacz nuci pod nosem na długo po końcu płyty.

Teksty FKA twigs bywają ciężkie do przełknięcia, ale jej maniera wokalna i produkcyjna oprawa zagłuszają jakąkolwiek chęć zgrzytania zębami. Liryczna desperacja wokalistki przywodzi na myśl The Weeknd, ale nie oszukujmy się – Abel nie ma nawet promila charyzmy i umiejętności, by sensownie dostarczać teksty w rodzaju “I can fuck You better than her”. Jest też kilka interesujących konceptów tematycznych – “Video Girl” to rozliczanie swojej przeszłości jako tancerki w teledyskach i stawianie pytań o własną autentyczność. “Kicks” to interesująca walka podmiotu lirycznego o uwagę. “Lights On” ma pomysł na opowieść o zaufaniu. Nie jest to literacki Nobel, ale nie jest to też tekstowy smerf Drake.

Czy “LP1” to krążek idealny? Oczywiście, że nie. Można przyczepić się do niektórych utworów, które nie dosięgają standardów wyznaczonych przez “Two Weeks”, “Kicks”, czy “Lights On” (co tam się dzieje w 2:40!), jak choćby “Closer”, “Give Up” i “Hours”. Nie są to utwory złe, po prostu mają na płycie bardzo mocnych konkurentów, do których wraca się wielokrotnie. Chociaż biorąc pod uwagę stopień złożenia całego albumu, warto do niego wracać bez skipowania numerów.

Debiut FKA twigs to jedna z bardziej oryginalnych płyt popowych ostatnich lat, album do którego będzie się wracać wielokrotnie, by odkryć jego wszystkie tajemnice i zwiedzić ukryte zakamarki. Pochód alternatywnego R&B przez blogosferę wyłożył fundamenty pod sukces tego krążka. Teraz czas na to, by sukces tego krążka otworzył drzwi większej brawurze współczesnego popu.

Axel Boman @ BauBar

$
0
0

Jeden z szefów Studia Barnhus i jeden z najbardziej oryginalnych producentów i DJ’ów sceny klubowej przyjeżdża do Wrocławia!

EVENT NA FB

TAX: 10/15 PLN

Szwedzki house i techno to marka sama w sobie. Może to otoczenie naturą i pustką, może klimat, a może restrykcyjna polityka alkoholowa, ale jedno jest pewne – Skandynawowie mają własny, bajeczny pomysł na muzykę taneczną. Przoduje w tym m.in. Studio Barnhus, wytwórnia prowadzona przez Axela Bomana, Kornela Kovacsa i Pettera Nordkvista. Na samym początku klubowego sezonu mamy przyjemność gościć właśnie Axela.

Axel Boman przebił się głównie dzięki singlowi “Purple Drank”, który został wydany w wytwórni Pampa, należącej do kultowego DJ’a Koze. Od tamtej pory wciąż wydaje niesamowitą muzykę, czy to solo – choćby jeden z najlepszych albumów tamtego roku, “Family Vacation” – czy w duecie z Johnem Talabotem. Jego sety wręcz wymuszają taniec, nie rezygnując przy tym z nieszablonowej selekcji. Mało jest tak oryginalnych DJ’ów, jak Axel Boman.

Axel odwiedza Wrocław nie tylko po to, by rozkręcić najlepszą potańcówkę w tym roku. W połowie października, nakładem właśnie Studia Barnhus, ukaże się epka “Palm Trees Love” wrocławskiego producenta i DJ’a, absolwenta Red Bull Music Academy – Naphty. Wrocławskie release party było zupełnie naturalnym krokiem.

Gospodarzami całej imprezy będą słodkie chłopaki z Miodu, którzy sprowadzali do Wrocławia m.in. takie gwiazdy, jak KiNK, czy Robag Wruhme. Nie można zapomnieć o świetnych setach w całej Polsce i naszym pięknym mieście. Miód to ogień na parkiecie!

www.facebook.com/pages/Axel-Boman/160969600625535
soundcloud.com/axelboman

www.facebook.com/naphtaburger
soundcloud.com/naphtaa

www.facebook.com/miodwuszach
soundcloud.com/miod


tax: 0pln B4 23:00 | 10pln – lista fb | 15pln – normalny
start: 22:00

Technosoul @ Das Lokal

$
0
0

Najlepsi reprezentanci rodzimego techno we Wrocławiu! Technosoul to nie tylko techno aktywiści, to także wydawcy – świetnie przyjęty krążek Piotra Klejmenta z pewnością rozpali parkiet Das Lokalu już w ten piątek. Oprócz Klejmenta zagrają m.in. Błażej Malinowski i Michał Wolski. Gospodarzami imprezy będą techno radiowcy z audycji Strikt.

EVENT NA FB

TAX: 10/15

Michał Wolski (Funfte Strasse/Blank Slate/Technosoul) LIVE PA
Błażej Malinowski (Funfte Strasse/Phorma/Technosoul) LIVE PA
Piotr Klejment (Technosoul)
Essence (Technosoul)
Diabot (Strikt)
Janeda (Strikt)

Przyczyna akcji, kolektyw Technosoul to nie tylko skład dj-sko/promotorski: to także element jednego z najciekawszych polskich festiwali – Original Source Up To Date, na którym co roku na scenie TS pojawiają się najciekawsze postacie światowego techno. To także ci, co głoszą wśród polskich klabersów radosne hasło: Pozdro Techno!

Od niedawna Technosoul to także label płytowy: w sierpniu miałą miejsce premiera pierwszego release’u, autorstwa Piotra Klejmenta, na którym remixów dokonali Perc i Sleeparchive.

Wkrótce kolejne wydawnictwa, za które odpowiadać będą kolejno Michał Wolski i Błażej Malinowski – materiał z ich nadchodzących płyt będzie można usłyszeć w ich niesamowitych liveactach.

Oprócz Piotra, Błażeja i Michała – za sterami pojawi się także Essence, czyli człowiek odpowiedzialny za prowadzenie wytwórni. i zamiatanie po imprezach.

Składu dopełnią przedstawiciele odpowiedzialnego za całe zamieszanie kolektywu Strikt – Diabot i Janeda!

PozdroTechno!

START: 22.00


Wrocław, miasto zamożne

$
0
0

Zawsze kiedy oprowadzam znajomych spoza Wrocławia po mieście, myślę: “hej, tu jest naprawdę pięknie!”. Szkoda, że kiedy wychodzę z trybu spacerowego, muszę zmierzyć się z ponurymi realiami. Możecie się zdziwić, że na Lineoucie czytacie o lokalnej polityce, ale miarka się przebrała. Poza tym zawsze wspieraliśmy lokalną kulturę, a to właśnie ona, pod rządami Dutkiewicza i jego ekipy, jest poszkodowana najbardziej. Powody są prozaiczne – nie pasuje do eventowej, „światowej” polityki miasta, które zamiast prowadzić dużo tańszą i budującą kulturalną infrastrukturę na lata strategię wspierania oddolnych inicjatyw, woli marnować miliony na absurdalne, rozbuchane pomysły, wyrosłe na żyznym gruncie niekompetencji, ignorancji i arogancji włodarzy Wrocławia.

Niedawno zaczęła się kampania do wyborów samorządowych. Najprawdopodobniej fotel prezydenta po raz kolejny przypadnie bodaj najbardziej znienawidzonemu przez mieszkańców samorządowcowi w Polsce – Rafałowi Dutkiewiczowi. Jak to możliwe? No cóż, przez lata katastrofalnych rządów Dutkiewicza i jego ludzi żadna siła polityczna nie zdołała stworzyć sensownej i mocnej opozycji. Nikt nie chce sięgnąć po władzę, która niemal leży na chodniku. Na chodniku, bo prezenty dla potencjalnych oponentów obecnych rządzących spadają z nieba.

Nie mówię tu nawet o wypadku samochodowym, który prezydent spowodował przez własną arogancję i ignorowanie prawa, chociaż w dobie tabloidyzacji mediów takie wydarzenie to cenna amunicja. Ba, nie mówię nawet o sukcesywnym niszczeniu komunikacji miejskiej, w której brakuje pracowników – jakimś cudem kierowcy wolą iść do konkurencji, która nie oferuje śmieciowej umowy za stresującą pracę przez 12 godzin dziennie, a mieszkańcy wolą korkować miasto własnymi samochodami, bo dwa autobusy na godzinę to trochę za mało, by efektywnie połączyć kluczowe rejony miasta (np. Gaj – Plac Grunwaldzki). Nie mówię nawet o notorycznym szczuciu przeciw sobie użytkowników wrocławskich dróg: rowerzystów, którzy domagaja się chociaż minimum wygody i bezpieczeństwa przeciw kierowcom, którym wciąż wysyła się sprzeczne sygnały na temat polityki transportowej miasta (gdzieś w tym wszystkim są piesi, którzy cierpią przez jedną z najgorzej skonfigurowanych sygnalizacji świetlnych w Polsce, a kto wie, może i w Europie). Nie mówię o całej hucpie wokół Europejskiej Stolicy Kultury, w ramach której jakiś geniusz idei postanowił wydać tysiące na symfonię wykonywaną przez motocykle (tak, to coś istnieje, tez myślałem, że to żart człowieka o IQ równemu rozmiarowi buta), a za doradcę prezydent obrał sobie Wilno, w którym efektem ESK było postępowania prokuratorskie i wielka afera korupcyjna (najwyraźniej ciągnie swój do swego). Możemy pominąć nawet Marylin Monroe, której zdjęcia kupiono za stanowczo zawyżoną cenę, dodatkowo bez praw do wykorzystywania wizerunku. Tutaj anegdotka na poprawę nastroju: na pytanie dziennikarza, czy aktorka kiedykolwiek odwiedziła Wrocław, prezydent odparł ze swadą: “nie, ale odwiedzi!”. Możemy nawet pominąć seksistowski i prymitywny wymiar tej sprawy – w 2014 roku promowanie miasta “seksbombą” powinno być karane i to srogo – ale taki żart wypada docenić!

Możemy też przemilczeć szemrane finansowanie klubu piłkarskiego przez miejskie spółki i tajemnicze interesy miasta ze spółkami obsługującymi obiekty w rodzaju Stadionu Miejskiego i Hali Stulecia. Zapomnijmy na moment o przyzwoleniu na brunatną plagę toczącą miasto, zapomnijmy o finansowym wykańczaniu oddolnych inicjatyw, co spotkało ostatnio Centrum Reanimacji Kultury – miejsce, które przez wiele lat budowało unikalną tożsamość, a które kiedy było to wygodne dla magistratu, było chlubą Wrocławia. Zapomnijmy o Teatrze Polskim, któremu mimo pełnej widowni i atrakcyjnego repertuaru zaserwowano terapię managerską. Zapomnijmy o portalu internetowym za 1,6 miliona złotych, na czele którego stanął największy cynik pośród urzędników – Paweł Czuma. Przymknijmy oczy na tańce z Wyspą Słodową, która z miejsca spotkań została przekształcona w miejsce koncesjonowanej rozrywki, a ostatnio – po prostu wyciszona pod dyktando dwóch hoteli i prawdopodobnego przyszłego inwestora. Musimy się z tym po prostu pogodzić, bo taki jest pomysł magistratu na miasto – przyciągamy turystów i inwestorów, niech robią, co chcą, w końcu mieszkańcom, w myśl neoliberalnej ideologii, skapnie z tego wszystkiego dużo, chociaż na razie skapnął im tylko złoty deszcz.

Rafał Dutkiewicz zaczął swoją kampanię od hasła “Wrocław zamożny”. Tak, ten Wrocław, miasto studentów, pracowników fizycznych i inżynierów średniego szczebla. Będzie zamożny, bo zamożny być musi – któż inny, jak nie nasi lokalni krezusi będą kupować w tych wszystkich galeriach handlowych, których władzom miasta nigdy mało? Któż inny, jak nie kwiat polskiego biznesu może chodzić na miejskie festiwale muzyczne, na które bilety potrafią kosztować kilkaset złotych?

O tym wszystkim jednak powinniśmy milczeć. Tak, jak zamilkła demokracja we Wrocławiu – prężne ruchy miejskie nie kwapią się do władzy (i trudno im się dziwić), a największa partia opozycyjna po prostu ustawiła wybory z ekipą prezydenta Dutkiewicza, zupełnie pozbawiając wyborców alternatywy. Nasze gniewne narzekania, konstruktywna krytyka, czy nawet ostrożne opinie negatywne i tak nie trafią do zatwardziałych urzędników. W końcu to miasto należy do jednej ekipy już tyle lat, czemu mieszkańcy mają mieć prawo głosu? Pan prezydent wygrywa rankingi, Wrocław organizuje “prestiżowe” wydarzenia, promocję mamy świetną. Tylko ci straszni mieszkańcy ciągle przeszkadzają. Może ich wysiedlić?

Jeśli jednak wierzycie, że Wrocław to unikalne miasto, miejsce wielu ciekawych, oddolnych inicjatyw, miasto ludzi dynamicznych i patrzących mądrze w przyszłość, którego nie zamienilibyście na Warszawę, Berlin, czy Londyn, to zagłosujcie w wyborach. Nieważne na kogo (niestety, zostaliśmy pozbawieni możliwości realnej zmiany instrumentami demokratycznymi), ważne, że przeciwko obecnej władzy. Ich mandat do rządzenia jest i tak żaden – frekwencja poniżej 50% powinna obligować rządzących do władzy skromnej i wsłuchanej w głos mieszkańców, a nie do arogancji, ignorancji i skrajnej niekompetencji. Kto wie, może kiedyś obudzimy się w mieście, w którym Dutkiewicz i jego ekipa będą tylko koszmarem, który minął.

Tutaj znajdziecie wskazówki, jak głosować, jeśli nie jest się zameldowanym we Wrocławiu:

bip.um.wroc.pl/contents/content/219/3187

Lucy & Dinky @ Sala Gotycka

$
0
0

Halloween, miejsce o złowieszczej nazwie i techno łamiące bariery. Trudno o lepszą kombinację okoliczności. Jeśli szukacie dobrej piątkowej imprezy we Wrocławiu, to kolektyw Suck My Bass ma dla Was najlepszą ofertę – zagra Lucy, szef Stroboscopic Artefacts, mistrz mrocznego, ciekawego techno i Dinky, znana z szeregu wydawnictw w najbardziej znanych klubowych labelach. Polecamy!

Halloween: Monsters Inside Us with Lucy & Dinky

EVENT NA FB

Halloween z jednymi z obecnie najgorętszych nazwisk elektronicznego świata. Po latach wielki powrót DINKY do Wrocławia! Partnerować jej będzie książę nowoczesnego techno – LUCY !!!

W ten straszny wieczór, kiedy w każdym z nas budzi się inny potwór, mamy zaszczyt zaprosić do wspólnego tańca.

Połączyliśmy w jednym wydarzeniu, dwie, skrajne i intrygujące postaci, które naszym zdaniem, w chwili obecnej są wartymi uwagi nazwiskami na światowej scenie elektronicznej.

DINKY – kobieta o wielu twarzach. Wydaje w najlepszych wytwórniach na świecie, jest rezydentką Panorama Bar, jednego z najlepszych klubów globu. Łączy subtelny charakter muzyki elektronicznej z niekonwencjonalnymi i oryginalnym pomysłami. Jej poprzedni występ we Wrocławiu przez wielu uznawany był za jeden z najlepszych występów w historii naszego miasta.

LUCY – perfekcyjny, nienaganny, pomysłowy. Szef wytwórni Stroboscopic Artefacts. Jego klasę docenił sam Speedy J, który zaprosił go do wspólnego projektu Zeitgeber. Występ tego duetu był przez zainteresowanych uznawany za najlepszy na tegorocznym festiwalu Audioriver. Jeśli mowa o nowoczesnym i świeżym techno na myśl od razu przychodzi nam Lucy.

By dopełnić nocnych wrażeń dodajemy tematyczny mapping 3D oraz miejscówkę która jest wymarzoną lokacja pod 31 października. Jest to prawdziwa legenda elektronicznego Wrocławia w nowej odsłonie! Wnętrza, które gościły już takie znakomitości jak Hearthrob, Housemeister czy Proxima. Od paru lat nie mogło się odnaleźć w klubowej estetyce. Jednak ekipa Suck My Bass oraz nowy właściciel udowodnią, że to miejsce to idealne przestrzenie do imprezowych szaleństw. Nowe nagłośnienie, ekipa doświadczonych akustyków, finezyjne wizualizacje, a przede wszystkim muzyka na najwyższym światowym poziomie! Oto nasza lokalizacja. Sala Gotycka w samym sercu naszego miasta! Do zobaczenia!

——————————————————–
MAIN STAGE:

● DINKY (Ostgut Ton, Cocoon)

www.facebook.com/pages/Dinky/34742128681
soundcloud.com/user2779863

● LUCY (Stroboscopic Artefacts)

www.facebook.com/lucyofficial
soundcloud.com/lucy

● Joana (Rec. Out)
www.facebook.com/joanatomczak
soundcloud.com/joana

● Juerga (Urbanum)
www.facebook.com/juergamusic

SUCK MY BASS STAGE:

● Dave Haco
soundcloud.com/dave-haco

● myself
soundcloud.com/myself_recordings

● HLSB
www.mixcloud.com/YETEEZ

● Epicentrum (Hi-Max & Kret)
www.mixcloud.com/djHimaX

● Michał Macewicz
www.mixcloud.com/michalmacewicz

● Michał Łoboda
www.facebook.com/repressmv
soundcloud.com/re_press

● Ecce Mono live

● Szymon Piotr
www.mixcloud.com/szymonpiotr/

Visuals:
● Vortex Visual Division (Breslau Techno, Deepersense)
www.facebook.com/bogienvortex

● Marcin Harasimowicz (Suck My Bass)

Cena biletów / Ticket prices:

08.10 – 10.10 – 25 PLN –– pula 50 biletów // SOLD OUT
10.10 – 17.10 – 30 PLN –– // SOLD OUT
18.10 – 31.10 – 35 PLN
przy wejściu / on door – 40 PLN

——————————————————-

Kiedy / when: 31.10.2014r (piątek / Friday)
Otwarcie / door open: 21:00
Gdzie / where: Sala Gotycka, ul. Purkyniego 1, Wrocław, PL

Viewing all 77 articles
Browse latest View live




Latest Images